niedziela, 28 czerwca 2015

co się zmienia po wyjściu za mąż?

To chyba najczęściej zadawane pytanie młodej parze. Na ten temat krążą legendy i kąśliwe żarty. Sama je sobie zadawałam, bojąc się że nasz związek padnie trawiony przez rutynę, a opowiastki o wzmocnieniu związku uznawałam za paplaninę nawiedzonych.. dziewcząt. Bałam się że skończę w papilotach i z wałkiem w ręku. Uświadomiłam sobie że skutki krótkoterminowe już znam i postaram się je przybliżyć. Dzień po ślubie po raz pierwszy zaskoczyła mnie tym pytaniem znajoma, zupełnie nie wiedziałam o co jej chodzi, w końcu nie zmieniło się nic. Po tygodniu nic zamieniło się w coś, później w kawał czegoś.
Pierwsze zmiany dostrzegłam w otoczeniu, stosunek znajomych i rodziny się zmienił, obcych też. Objawy? Rodzina cóż, w mojej eskalował szacunek do mojego wybranka i naszych wspólnych decyzji. Uznali że jest to transakcja wiązana, w prełni przyjęli go do plemienia przepędzając jednocześnie obce złośliwe języki komentujące długie kłaki czy tatuaże. Jego? różnie. Ojciec wycofał się z uznaniem i szacunkiem do nowo sformalizowanego ogniska domowego, podczas gdy matka pokazała że chce przejąć kontrolę nad naszym domem, nie wiem czy to wpływ innych czy kwestia zaborczości- finał? zły, ale o tym za chwilę.
Znajomi, cóż.. spoglądali na nas jak na zjawisko. Najpierw z ciekawością a później jak na starsze rodzeństwo, rodziców jabyśmy zaczęli należeć do odległego świata. Pytali nas o wiele szczegółów, później o opinie dotyczące ich codzienności.
Obcy, cóż na targu obrączka u dwudziestolatki działa jak pewien katalizator, wiele starszych się uśmiecha i podpytuje, kobiety z troską udzielają rad jak dbać o męża i pytają o przychówek. Wytargowałam tak kilka niezłych przepisów kucharskich ;) Są też tacy co chcą pokazać swoją oczywistą wyższość choćby przez oszustwo, dla przykładu parę dni temu wybrałam się na rynek po mleko. Zawsze jest to dla mnie przygoda, obserwować lekkko minioną epokę. Sprzedawca podał mi butelkę z rzekomo "prawdziwym" mlekiem i zdziwił się jak powiedziałam że tej nie chcę bo jest nie dobre. Kłóciliśmy się z dobrą chwilę i odeszłam z niczym, a na odchodne usłyszałam coś o niedoświadczonej gospodyni cóż nie lubię oszustów. Dla wyjaśnienia, mleko prawdziwe pieni się po wstrząśnięciu, ma inną, lekko kremową barwę i jest gęstsze.

Paradoksalnie zmiany pomiędzy nami dostrzegłam najpóźniej. Na początku bywało różnie, na ogół ciężko z dwóch powodów. Pierwszy każdy ma jakieś wyobrażenia jak będzie "po" idealnego domu, wspólnych obiadów i płomiennych ekhem.. wieczorów. Rzeczywistość zweryfikowała nasze poglądy. Staliśmy się bardziej wyrozumiali dla siebie na wzajem ale paradoksalnie bardziej surowi dla siebie samych. Mimo, a może poprzez czasem lenistwa, fizycznych uchybień i kwestii mniej lub bardziej obrzydliwych zaczęliśmy doceniać swoją ludzką naturę, starania a to spotęgowało nasz szacunek, do siebie i czasu.
Drugim powodem była rodzicielka Lubego, nauczyliśmy się być jednym głosem, niepodważalnym. Nauczyliśmy się cenić i szanować swój autorytet a przede wszystkim swoimi uwagami, gestami zachowaniami go nie podważać. Tak zdażało się, czasem nieumyślnie czasem złośliwie, ale obyśmy mielo to już za sobą. Na początek różne osobowości próbowały stanąć między nami, pracownicy, sąsiedzi, księgowe, rodzina czasem znajomi. Brzmi koszmarnie? takie jest, czasem nieumyślne a czasem wyrachowane. Jak się to objawia? pytaniem obojga z osobna o zdanie w danej sprawie, lub syndromem dziecka. Mama mówi "nie" to pójdę do taty.  Ukróciliśmy to głośno i monotonnie powtarzając że każdy drobiazg i decyzja jest wspólna i że po rozmowie poinformujemy zainteresowanych. Towarzystwo się uspokoiło, mam nadzieję że na stałe.
Zauważyłam powracającą wdzięczność że jest, inną niż kiedyś. Ta jest mniej narwana i euforyczna, ale wraca każdego wieczora kiedy spoglądam przez okno sypialni. Powraca też troska, strach, jednak również zmienione. Za każdym razem piekąc jabłecznik zastanawiam się czy to goździków czy cynemonu nie lubi. Pamiętam o awersji do mięty. Podczas gdy choruje moje niegdysiejsze zniecierpliwienie zmieniło się w potrzebę uleczenia, teraz, natychmiast, w poczucie winy że nie potrafię pomóc, o tym czasie zapominam.

Czy straciłam siebie? Tak i Nie. Ktoś powie "nie jesteś sobą, udajesz" kto inny "ewoluowałaś" Za każdym razem krochmaląc koszule uśmiecham się odczuwając opiekuńczość, wybierając bieliznę, gotując, wykonując prace zawodowe i to nowe nieprzeniknione wzruszenie. Lubię wyjść z domu, czasem razem ale tego wciąż się uczymy (jest coraz lepiej) ale też sama. Krótko po ślubie związaliśmy się niesamowicie blisko, niezdrowo wręcz, nie widywaliśmy nic poza ścianami domu i siebie nawzajem a konflikty eskalowały nierozwiązywane, napędzane przez nasze oczekiwania i wyobrażenia. Zagryzałam zęby i odpuszczałam. Ale sobie, albo jemu, jeszcze nie postrzegałam jedności. Aż do kolejnego wybuchu. Złagodniałam, to napewno, przyjmuję rzeczywistość bez żalu i coraz mniej opinia "obcych" ma miejsca do popisu w mojej głowie. To pomaga. Stare strachy przyćmiło zaufanie i wdzięczność za małe rzeczy, nowe przestają mieć znaczenie. Zwolniliśmy przestaliśmy odpowiadać na oczekiwania innych i.. świat nie stanął w miejscu. Poświęciliśmy się zrozumieniu się nawzajem, dogłębnej akceptacji i celebrowaniu momentów. Kiedy świat wpływał na nas w kontrolowany sposób, coż staliśmy się wspólnie silniejsi, odnaleźliśmy spokój i szczęście, choć stabilizacja nadal nieco przeraża. Nauczyliśmy się wiele przez ten rok, a to dopiero 365 dni.. Chyba jestem o krok bliżej do odkrycia co pozwala dostąpić dwóch bujanych foteli
O zmianach w postrzeganiu siebie i poczuciu własnej kobiecości czy dbaniu o swój wygląd następnym razem, bo i tak wyszło przydługo.
Copyright © 2016 ToszekDesign project , Blogger